W czternastym dniu wojny wojska hitlerowskie idące od północy na Warszawę wkroczyły do miejscowości Łękawica w powiecie mińskomazowieckim, paląc wieś i mordując 24 bezbronnych mieszkańców.

Po ponownym zdobyciu i spaleniu Kałuszyna 13 września 1939 roku Niemcy wysłali dwuosobowy patrol na motocyklu w kierunku osady Siennica. Z nakazu polskich kawalerzystów ludność Łękawicy zbudowała na skrzyżowaniu dróg dwumetrową barykadę. Kiedy zwiad niemiecki dojechał do barykady, musiał zwolnić. Moment ten wykorzystali kawalerzyści, oddając zza budynku obory celny strzał. Jeden z żołnierzy niemieckich został trafiony w głowę i spadł do przydrożnego rowu, a drugi zawrócił motorem i umknął. Kawalerzyści po akcji opuścili wioskę. Ludzie ze wsi rozebrali zabitego Niemca, pozostawiając zwłoki w rowie.

Na drugi dzień, tj. 14 września, bardzo rano, Niemcy na samochodach wjechali do Łękawicy. W leżących w rowie zwłokach bez trudu rozpoznali swojego zwiadowcę, bowiem na szyi miał niezdjęty znak identyfikacyjny – nieśmiertelnik. Niemcy za zmasakrowanie swojego żołnierza i wzniesioną barykadę postanowili się zemścić na miejscowej ludności. Otoczyli wsie Łękawicę i Budy Łękawickie, wyłapując wszystkich mężczyzn od 15 lat wzwyż. Łącznie do godz. 5.00 spędzili 240 Polaków. Zgromadzili ich w Łękawicy od strony Siennicy i rozebrali do spodni, z podniesionymi rękami ustawili w prostokąt w pozycji klęczącej. W grupie tej znalazł się 19-letni wówczas mieszkaniec Łękawicy Jan Dzienio, który przekazał mi w roku 1995 na piśmie relację z tej zbrodni. Niemcy, których było około pięciuset, obchodzili się z zatrzymanymi okrutnie: bili, kopali, a kto nie mógł utrzymać rąk w górze, zwłaszcza starsi mężczyźni, byli kłuci bagnetami w pośladki. Przed czworobokiem ustawili ciężki karabin maszynowy z olbrzymią skrzynią, w której znajdowały się taśmy z amunicją. Przy karabinie postawili rozebranego do pasa olbrzymiego żołdaka wyglądającego jak potwór – ręce, piersi, plecy miał zarośnięte rudymi włosami tak, że wcale nie było widać ciała. Rudzielec zarepetował taśmą karabin maszynowy, splunął w ręce i przyklęknął na kolano. W tym momencie, kiedy miała rozpocząć się gehenna, nadjechał niemiecki samochód i wyskoczyło z niego dwóch starszych rangą oficerów, dając znak do zatrzymania akcji rozstrzelania. Jeden z nich powtarzał słowo „zehn”. Rudzielec wstał od karabinu. Polacy zrozumieli, że będą dziesiątkowani i tak też się stało. Wprawdzie nie wybierano przez odliczanie od 1 do 10, lecz przypadkowo, według uznania. W tym czasie, kiedy dokonywali dziesiątkowania zatrzymanych, podpalili całą wieś, nie pozwalając na wyprowadzenie żywego inwentarza. Zrobiło się piekło na ziemi. Wraz z budynkami płonął niewypuszczony inwentarz. Potworny kwik świń, rżenie koni, wycie psów i ryk bydła był znakiem tragedii, jaka spadła na tę wieś. Pół setki uzbrojonych po zęby Niemców odprowadziło 24 bezbronnych Polaków na pagórek na rozwałkę. Natomiast 216 Polaków pozostało w poprzedniej pozycji. Po około 15 minutach rozległy się niesamowite jęki przerażenia i serie z karabinu maszynowego, a potem pojedyncze strzały. Kiedy jedni byli rozstrzelani, to pozostałym Niemcy oświadczyli, że będą powieszeni, a każdy musi wykopać dla siebie grób. Dla większego zastraszenia przywieźli samochodem grube sznury jak palce u rąk. Jednak to nie nastąpiło. Około godziny 10 pozostawili klęczących i samochodami odjechali w kierunku Siennicy, w której również dokonali później niesamowitych zbrodni i zniszczeń. Kiedy ostatni samochód niemiecki zniknął z pola widzenia, w jednym momencie wszyscy klęczący poderwali się z ziemi i rozproszyli we wszystkich kierunkach. Najwięcej mężczyzn pobiegło ratować palący się dobytek, a inni zobaczyć rozstrzelanych, a zwłaszcza krewnych. Widok był wstrząsający: około 15 ciał leżało na jednej wielkiej kopie, a reszta rozrzucona w promieniu 50 metrów, niektóre zwłoki miały poobcinane ręce, nogi, roztrzaskane głowy, rozprute brzuchy ukazujące wnętrzności, rozciągnięte jelita. Uratowane 216 osób życie zawdzięcza pewnej pani doktor, która razem z mężem architektem uciekła z Warszawy do Łękawicy, sądząc, że w takiej wsi odciętej od świata, położonej daleko od szosy i stacji kolejowej będą mogli przeżyć spokojnie nawałę wojenną. Stało się jednak inaczej, bo przeżyli prawdziwe piekło na ziemi. Wśród zatrzymanych do rozstrzelania znalazł się jej mąż. Szczęśliwym trafem niemiecki dowódca tej operacji zatrzymał się przy domu, gdzie zamieszkiwała pani doktor. Znając biegle język niemiecki, zrozumiała wydawany rozkaz o rozstrzelaniu wszystkich zatrzymanych mężczyzn. Wpadła w rozpacz, upadła przed dowódcą niemieckim na kolana, całowała mu buty, zraszając je łzami i prosiła o litość. Chyba niezwykła uroda tej kobiety i biegła znajomość języka niemieckiego wywarły wpływ na Niemca, że zmienił rozkaz i darował życie 216 Polakom. Tak to mścili się hitlerowcy za straty frontowe swoich żołnierzy, dokonując morderstw niewinnej ludności cywilnej, siejąc śmierć, pożary i zniszczenie. Dla upamiętnienia tragedii w Łękawicy władze Polski Ludowej ufundowały w 1964 roku w okolicy miejsca kaźni ubogiej jakości obelisk, wplatając w niego XX rocznicę PKWN-u. W roku 1998 pomnik został zrekonstruowany przez władze samorządowe i ma przyzwoity wygląd. A wśród okolicznej ludności tragedia ta jest ciągle żywa.

Franciszek Zwierzyński

https://www.nowydzwon.pl/wp-content/uploads/2017/09/lekawica1-1024x768.jpghttps://www.nowydzwon.pl/wp-content/uploads/2017/09/lekawica1-300x300.jpgredakcjaAKTUALNOŚCIhitlerowcy,II Wojna Światowa,Łękawica,masakra,Niemcy
W czternastym dniu wojny wojska hitlerowskie idące od północy na Warszawę wkroczyły do miejscowości Łękawica w powiecie mińskomazowieckim, paląc wieś i mordując 24 bezbronnych mieszkańców. Po ponownym zdobyciu i spaleniu Kałuszyna 13 września 1939 roku Niemcy wysłali dwuosobowy patrol na motocyklu w kierunku osady Siennica. Z nakazu polskich kawalerzystów ludność...